O problemach pani Barbary, mieszkanki bloku przy ul. Kosmonautów Polskich, pisaliśmy na łamach Gazety Lubuskiej jeszcze w grudniu 2009 r. Skarżyła się wówczas, że po jej mieszaniu grasują szczury, a winą za to obarczyła administrację osiedla Kopernik. - To co przeżyłam na początku grudnia było koszmarem – wspomina. - Myję naczynia, aż tu nagle spod zlewozmywaka wyskakuje na mnie szczur. Tamtego weekendu nigdy nie zapomnę. Dlatego domagam się ukarania winnych i odszkodowania za utratę zdrowia. Mam zszargane nerwy i tego im nie odpuszczę.
Lokatorka żąda 50 tys. zł
Wczesną wiosną 2010 r. sprawa trafiła do sądu. Głogowianka domaga się 25 tys. zł zadośćuczynienia i 25 tys. zł na Dom Dziecka w Kiełczowie. W trakcie pierwszej rozprawy ze szczegółami opowiadała o całym zdarzeniu. - Podczas remontu piwnicy szczury zostały zamurowane w szybie wentylacyjnym i po prostu szukały drogi wyjścia. Stamtąd, a mieszkam na parterze, w mojej kuchni zrobiły sobie dziurę, którą chciały się wydostać. Zapychałam ją szmatami, które następnie polewałam środkami żrącymi. To wszystko działo się w piątek i nikt ze spółdzielni nie przyjechał. Nikt z sąsiadów nie chciał mi pomóc. Dobrze, że ze mną była wnuczka. Dopiero w poniedziałek przyjechali fachowcy i zamurowali otwór. Szczury przegryzły nie tylko mur, ale także plastikowe rury kanalizacyjne.
Głogowianka twierdzi, że cierpi na szczurofobię i przez te przygody z gryzoniami znacznie pogorszyło jej się zdrowie. Przedstawiciele Nadodrza najpierw proponowali pani Barbarze ugodę, a gdy na to nie przystała, złożyli przed sądem wniosek o zbadanie jej przez biegłego psychologa, który miałby stwierdzić, w jakim stopniu nastąpił uszczerbek na zdrowiu. - Wykonałam badania w Polkowicach – mówi B. Sowińska. - Lekarz stwierdził dwuprocentowy ubytek zdrowia spowodowany zdarzeniami ze szczurami.
Konieczne są badania
Przed kolejną rozprawą, która odbyła się kilka dni temu, pani Barbara otrzymała pismo od spółdzielni, która zażądała ponownych badań, ale tym razem w klinice we Wrocławiu. - Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi – opowiada wzburzona głogowianka. - Spółdzielnia zarzuca mi teatralność, że niby wyolbrzymiam. Ale ja się bronię jak umiem. Sama jestem w sądzie, bo nie mam pieniędzy na prawników, w przeciwieństwie do spółdzielni. Zresztą problemy ze szczurami jeszcze się nie skończyły. Co prawda nie ma ich już w domu, ale wokół budynku jest wiele szczurzych nor, co znaczy, że nadal tu są i nikt się nimi nie zajmuje.
Ostatnie spotkanie w sądzie trwało krótko. Sędzia poinformował B. Sowińską o konieczności zrobienia kolejnych badań. Gdy będą wyniki, wyznaczy kolejny termin rozprawy. A co na to Nadodrze? - Jesteśmy zobligowani do działania w interesie spółdzielni – odpowiada jej rzecznik Adam Borysiewicz. - Dlatego chcemy wyczerpać wszelkie dostępne nam formy prawne, aby do końca wyjaśnić całą sprawę. Chodzi o to, by nie mieć żadnych wątpliwości, czy szczury faktycznie przyczyniły się do utraty przez panią Sowińską zdrowia czy nie.
Czytaj też: Głogów. Wspólnota mieszkaniowa stanie przed sądem
