Superjednostka w Katowicach, Mrówkowiec we Wrocławiu, Pekin w Warszawie i Falowiec w Gdańsku każdy z nich powstał jako wyraz megalomanii i gigantyzmu PRL-owskich władz, które chciały budować tanio, szybko i oczywiście masowo. Jak Polska długa i szeroka powstawały jednostki mieszkaniowe, które z jednostkowością nie miały już nic wspólnego. Choć może się to wydawać niewiarygodne pomysł masowego budownictwa wcale nie narodził się za Żelazną Kurtyną, ale we Francji, kiedy Europa podnosiła się po wojennej zawierusze. Potrzebowano mieszkań, które będą łatwe i tanie w budowie, a przy tym wygodne. Słynny architekt Le Corbusier stworzył więc pierwszą Unité d'Habitation - 12 piętrową jednostkę mieszkaniową składającą się ze 137 dwupoziomowych lokali.
Czytaj też: Mieszkania w TBS. Dla kogo i ile to kosztuje
Corbusier jeszcze podczas wojny stworzył kanon proporcji człowieka (opierając się na wzroście przeciętnego oficera amerykańskiej policji czyli 183 cm) i na jego podstawie opracował takie wymiary budynków, aby nie czuć się w nich stłamszonym. Co więcej projekt architekta zakładał, że molochy staną się prawdziwymi „maszynami do mieszkania". Nie trzeba było z nich wcale wychodzić, aby znaleźć wszystko, co potrzebne do życia - sklepy, przedszkola, lokale usługowe, a nawet salę gimnastyczną. Żeby łatwiej było się odnaleźć w ciągach korytarzy i galeryjek nad mieszkaniami montowano system specjalnych lampek. Dodatkowo budynki posiadały własne patenty wentylacyjne i okna po każdej stronie mieszkania. Pierwsza „Superjednostka" powstała w Marsylii i do dzisiaj jest miejscem pielgrzymek miłośników architektury. Zadbano nie tylko o komfort mieszkańców, ale i o estetykę budynku.
Kliknij, aby przejść do galerii zdjęć
Jak łatwo się domyśleć rewolucyjna idea Corbusiera przyjęła się w Polsce tylko w tej części, która dotyczyła ceny budowli i jej masowości. O detale, estetykę, czy komfort przyszłych mieszkańców nikt się w czasach powstawania molochów nie troszczył. Jako pierwsza wyrosła Superjednostka w Katowicach według projektu Mieczysława Króla. Przez kilka lat katowicki moloch był największym, mieszkalnym budynkiem w Polsce. Ma 187,5 metra długości, 15 kondygnacji nadziemnych i jedną podziemną mieszczącą 200 garaży. W 762 mieszkaniach może mieszkać nawet 3 tys. ludzi. Palma pierwszeństwa szybko jednak przeszła na gdański Falowiec wybudowany w 1973 roku. Ma prawie kilometr długości, co czyni go najdłuższym budynkiem w Polsce.
Imponująca jest też liczba mieszkańców - prawie 6 tysięcy, czyli tyle, ile może mieszkać w małym miasteczku. Tyle ludzi mieści się w 1792 mieszkaniach na 10 piętrach przy ul. Obrońców Wybrzeża. Rok wcześniej, czyli w 1972 został oddany do użytku wrocławski Mrówkowiec. 11 kondygnacji, 801 mieszkań, ponad 2000 okien i ponad 5000 drzwi - tak przedstawiają się statystyki molocha dolnośląskiego. Jednak prawdziwą „perłą" PRL-owskiej architektury stał się kompleks Pekin zbudowany według projektu Oskara i Zofii Hansenów na warszawskiej Pradze Południe w 1974 roku. Jakby ten specyficzny „wyścig zbrojeń" w masowej architekturze nie był jeszcze wystarczający w stolicy powstał budynek o łącznej długości 1,5 km (z załamaniami). W rzeczywistości nie jest to jeden blok, ale 22 połączone ze sobą budynki o wysokości 3-7 pięter, załamanych osiem razy pod kątem prostym, o łącznej powierzchni mieszkań 85 000 m. kw. W 1800 mieszkaniach żyje około 7000 mieszkańców. Wynik imponujący nawet jak na parametry „maszyn do mieszkania".
To też cię zainteresuje: Czy Polacy stracą nieruchomości?
Kliknij, aby przejść do galerii zdjęć
To jednak warszawski Pekin najbardziej odnosił się do idei Corbusiera. Dzięki załamaniom budynku udało się stworzyć wewnątrz zielone dziedzińce, z dala od ruchliwej Alei Stanów Zjednoczonych, a w wewnątrz znajduje się też przedszkole, umiejscowione tak, że dzieci nie muszą przechodzić przez żadną jezdnię. Dzięki załamaniom budynku wszelkie dźwięki są tłumione, nie słuchać hałasu z zewnątrz. W katowickiej Superjednostce próżno z kolej szukać kaloryferów - zimą budynek jest ogrzewany przez specjalną konstrukcję ścian grzewczych. Pomyślano też o garażach i lokalach usługowych. To jednak tyle jeśli chodzi o zalety. - Kiedy wprowadziłam się do tego budynku, było mi bardzo trudno się „połapać" gdzie jestem i w którą stronę powinnam iść - mówi Karolina, studentka UW, która wynajmuje w Pekinie małe mieszkanie - no i te kraty za oknami, przez które człowiek czuje się jak w więzieniu i to takim, gdzieś w Azji! - żartuje. Kraty to sposób mieszkańców na liczne kradzieże, które zdarzały się w mieszkaniach, kiedy dostęp do okalających piętra galeryjek był niczym nieograniczony, a także dzieciaki, które z galerii zrobiły sobie tory rolkarskie i rowerowe. Nawet załamania budynku nie pomagały na wrzaski bezpośrednio pod oknami.
Na galerię narzekają też mieszkańcy gdańskiego Falowca. - Największą zmorą byli samobójcy - wspomina pani Katarzyna Filipczuk, która wyprowadziła się z Falowca przed kilkoma laty - pod oknami regularnie jeździły karetki, widoki były naprawdę makabryczne. Te galerie i wysokość budynku przyciągała desperatów. Zresztą to nie był jedyny problem mieszkania w molochu. Znało się tylko sąsiadów z jednej klatki schodowej. Regularnie urządzano burdy pijackie, ściany cienkie, wszystko słychać. Koszmar. Mieszkania bardzo tanie, blok zaniedbany to i sąsiedztwo nieciekawe - podsumowuje.
Zobacz też: Prezydencka ustawa rodzinna ma sprzyjać także w kwestii mieszkaniowej
Anonimowość, „nieciekawe" sąsiedztwo, brak prywatności to zresztą najczęściej powracające zarzuty do polskich molochów. A także architektoniczne dziwactwa jak na przykład windy, które nie dojeżdżają na wszystkie piętra (Superjednostka), wydzielone miejsca do opalania na dachu (Mrówkowiec). Przyciąga za to cena wynajmu, czy metra kwadratowego, świetna komunikacja i położenie blisko ważnych punktów miast. Dostępność szkół, przedszkoli, sklepów, usług. Wszystko pod nosem.
Kliknij, aby przejść do galerii zdjęć
Są też tacy, których molochy fascynują. W 2010 roku w katowickiej Superjednostce zamieszkały studentki projektowania graficznego ASP. Szybko zorientowały się, że blok nie jest anonimowym molochem, a indywidualizmu dodają mu... balkony, malowane przez mieszkańców na rozmaite kolory, zamieniane w zielone oazy i zapełniane rozmaitymi przedmiotami. Niektórzy w lecie potrafią upchnąć na balkonie krzesełko i parasol chroniący od słońca. Dziewczyny postanowiły fotografować zmieniające się wystroje balkonów a ze swoich prac zrobiły wystawę. Projekt nazywał się „Superjednostka" i składał się z setek małych zdjęć, układanych w kolaże. Gdański Falowiec został z kolei doceniony przez mieszkańców miasta, którzy w ramach plebiscytu organizowanego przez portal MMTrójmiasto, zaproponowali kandydaturę budynku w konkursie na wyłonienie 7 cudów Trójmiasta.
Warto przeczytać: Jak dobrze zabezpieczyć mieszkanie przed złodziejem (WIDEO)
Polskie molochy, jednostki mieszkaniowe, maszyny do mieszkania, były kiedyś podziwiane. Każdy chciał w nich mieszkać, wprowadzić się do własnego M, choćby miało malutką kuchnię i wąskie, mało ustawne pokoje. Do tej pory znajdują się na trasach alternatywnych wycieczek po miastach, wiodących śladami PRLu. Obecnie większość z nich przypomina jednak zaniedbane, ogromne szaro-bure bryły, albo co gorsza pomalowano je w pastelowe, zupełnie niepasujące barwy. Polskie giganty odstraszają, przytłaczają, ale tez w jakiś pokrętny sposób fascynują i przyciągają. Czasem jako relikt przeszłości, a czasem socjologiczno-architektoniczna ciekawostka.
Marta Okuniewska
Zdjęcia wykorzystane w artykule pochodzą z Wikimedia Commons. Licencja: (CC0 1.0) , (CC BY 2.0), (CC BY-SA 3.0), (CC BY 3.0),