Budynki z czasów PRL-u oraz lat 90. są doceniane przez architektów, którzy dostrzegają ich unikatową architekturę, ale też młode pokolenie dla których mają wartość sentymentalną, związaną z dzieciństwem. Jednak niewiele z nich – pomimo starań – nie jest obejmowana ochroną konserwatorską, nie cieszą się też względami inwestorów i są wyburzane. Właśnie takie obiekty są bohaterami książki „Architektura utracona”, która jest dziewiątym tomem z cyklu „Architektura jest najważniejsza” ukazującego się od 2015 r. w wydawnictwie EMG. Publikacja składa się z sześciu esejów, a jeden z nich jest poświęcony wrocławskiemu domowi towarowemu Solpol, który powstał w 1993 r. Jak piszą autorki tekstu „Zachód na Świdnickiej. Spór o wrocławski Solpol” Agnieszka Tomaszewicz i Joanna Majczyk, dla jednych był architektoniczną ikoną miasta, znakiem lat 90. XX wieku, dziełem wartym wpisania do rejestru zbytków, dla innych – „symbolem kiczu i bezguścia”. Budynek wzbudzał emocje od początku swojego istnienia. Wyburzono go w 2022 r.
Polska Agencja Prasowa: Czym jest architektura utracona?
Agnieszka Tomaszewicz: To architektura powstała głównie w PRL-u, w dużym stopniu niedoceniana, która już nie istnieje albo jest dewastowana. W książce są przykłady współczesnych budowli – naszego dziedzictwa – o których rzadko się dyskutuje, a o przetrwaniu których decyduje najczęściej kapitał.
Joanna Majczyk: W słowie „strata” mieści się ładunek emocjonalny. W książce mówimy o architekturze, której zniknięcie z mapy miasta nie nastąpiło w wyniku wojen albo czynników losowych - spowodowała je decyzja człowieka. „Znikanie” nie jest procesem obojętnym – nierzadko powoduje uszczerbek w życiu lokalnej społeczności, wywołuje emocje i protesty. Dyskusje o tych budynkach nie odbywają się już wyłącznie w kręgu specjalistów, którzy mają ocenić ich wartość funkcjonalną albo estetyczną, ale toczą się także w ramach grup aktywistycznych i wśród mieszkańców. Próbuje się w nich wprowadzić równowagę dla dominacji kwestii ekonomicznych. Mieszkańcy chcą odzyskać prawo głosu o mieście i architekturze.
PAP: Często w tym kontekście pada termin „źle urodzone”. Co on oznacza?
A.T.: To określenie wymyślone przez Filipa Springera – i zarazem tytuł jego książki - oznaczające niedoceniane, choć z różnych powodów wyjątkowe budynki wybudowane w PRL-u. Autor mówi w książce głównie o architektach i ich dziełach wznoszonych w socjalizmie. Książka została wydana w 2012 roku. Od tego czasu można zaobserwować ogromny wzrost świadomości ludzi oraz ich pozytywny stosunek do architektury PRL-u. Wiele badań pokazuje, że ludzie przedkładają możliwość mieszkania w osiedlach wielkopłytowych nad współczesne zespoły mieszkaniowe bez usług, terenów zielonych, za to z mocno wyśrubowaną gęstością zabudowy.
J.M.: Zgadzam się, że źródłem była dyskusja o architekturze PRL-u. Był moment, że była skompromitowana, zaniedbana, źle wyglądała. Ludzie mieli do niej negatywny stosunek emocjonalny. Natomiast jest to fraza, której znaczenie można rozszerzyć. W ówczesnym kontekście architektura PRL-u była negatywnie odbierana i nie docenialiśmy jej wartości. Kiedy wzrosła świadomość, zaczęto ją odbierać bardziej pozytywnie. Obecnie „źle urodzoną” architekturą zaczyna być postmodernizm, bardzo kolorowy, nieco przaśny, wywołujący czasem uczucie wstydu. Zmienił się nastrój. Ta fraza wciąż ewoluuje, zmieniając swoje pierwotne znaczenie.
A.T.: Część budynków publicznych, szczególnie handlowych, wzniesionych w okresie PRL-u straciła w dzisiejszych czasach swoją funkcję. Tak stało się także z Solpolem. Od początku nie był wygodnym, w sensie użytkowym, domem handlowym, ale można go było przebudować. Tymczasem mamy w Polsce tendencję do wyburzania budynków. Nie zastanawiamy się nad ich sensowną adaptacją. Dziwi mnie to, ponieważ w kontekście współczesnej architektury i trendów wspieranych przez Unię Europejską budynki powinny być przebudowywane, adaptowane, wykorzystywane do nowych funkcji.
PAP: Dlaczego Solpol był niefunkcjonalny?
A.T.: Solpol został zaprojektowany jako niewielki, jednoprzestrzenny, klasyczny dom towarowy. W momencie oddania go do użytku okazało się, że wszystko jest za małe, zarówno powierzchnie handlowe, jak i ciągi komunikacyjne. Co istotne i co w dużym stopniu zadecydowało o jego losie, to brak parkingu. Solpol był pierwszym wrocławskim domem towarowym wzniesionym po wojnie. Kiedy zaczęły powstawać galerie handlowe, odebrały mu klientów, ponieważ były większe, miały parkingi wielopoziomowe oraz dogodny dojazd. Przewidywano rozbudowę Solpolu o część zachodnią, nigdy jednak do tego nie doszło. Budynek w jakimś sensie pozostał niedokończony.
J.M.: Dodam, że tego typu budynków się nie da oceniać przez pryzmat dzisiejszych czasów. Solpol został zaprojektowany na początku lat 90. Wówczas o galeriach handlowych nawet nikt nie śnił, więc nie możemy go do nich porównywać.
A.T.: Nie zgadzam się. Solpol był bardzo nowoczesnym domem towarowym, z otwartymi przestrzeniami handlowymi, nowymi, często luksusowymi markami. To, o czym mówi Joanna – podział na drobne stoiska, charakterystyczne dla lat 90. - nastąpiło w dalszym etapie użytkowania budynku.
J.M.: Tak, Solpol przegrał walkę na polu ekonomicznym z nowoczesnymi galeriami, ponieważ zmienił się model użytkownika sklepu.
PAP: Jakie były głosy za i przeciw? Czy walka o Solpol była zderzeniem dwóch pokoleń oraz głosu społecznego z głosem konserwatorskim?
J.M.: Po pierwsze, w jego obronie wystąpiło pokolenie młodych ludzi, którzy patrzyli na niego, podobnie jak na całe lata 90., przez pryzmat kultury i sentymentu związanego z dzieciństwem. Dla nich Solpol nie był elementem obciachu, wstydliwej przaśności, ale kolorowym symbolem miasta. Choć prawdopodobnie rzadko z niego korzystali, jego likwidacja była uderzeniem w ich tożsamość, silnym impulsem emocjonalnym.
Po drugie, akceptacja architektury postmodernistycznej wchodzi właśnie w fazę wzrostową. Zaczynamy ją odkrywać, doceniać jej "styl", potencjał kształtowania charakteru miejsca, zmieniają się kryteria oceny. Solpol był zdecydowanie przykładem architektury postmodernistycznej wysokich lotów, doceniono jego walory estetyczne, "pazur", zwłaszcza w kontraście do modularnej, prefabrykowanej architektury powstającej obecnie. Na tym polu ujawniła się też różnica pokoleniowa. Ówczesna konserwatorka zabytków była reprezentantką innej generacji i zupełnie innej szkoły. Nie widziała w Solpolu wartości, niczego szczególnego, co miało stanowić podstawę do jego ochrony. Z wielkim trudem wpisuje się do rejestru zabytków budynki z lat 50., 60., cóż zatem mówić o dziełach z lat 90. Takich budynków jest tylko kilka w kraju. Natomiast młodzi wrocławianie i wrocławianki nie podzielali jej podejścia.
Ludzie, którzy zaangażowali się w spór o Solpol, reprezentowali grupę obywateli, aktywistów miejskich. Właściciele nieruchomości, urzędnicy miejscy, konserwatorzy zabytków mogą zrobić z ich opinią, co chcą. Niewiele wyniknęło z tej burzy poza większą świadomością, poczuciem straty oraz zaznaczeniem smutnego momentu w historii Wrocławia, w którym nie potrafiliśmy docenić ani obronić architektury. W dyskusji o architekturze nadrzędną wartość i rolę przejmuje kapitał.
A.T.: W dyskusji pomijamy, co mnie martwi, kwestię inwestora. Przekonanie go, żeby pozostawił budynek i go rozbudował, ponieważ jest ważny dla Wrocławia, leżało po stronie władz miasta. Ta cała historia nie musiała się wydarzyć. Nie musiała być rozpatrywana kwestia wpisu Solpolu do rejestru zabytków, gdyby władze miasta zaangażowały się w dyskusję z inwestorem. Można było zapisać warunki zabudowy działki w taki sposób, żeby konieczne było pozostawienie np. elewacji frontowych.
PAP: Jakie kryteria możemy stosować, aby jedną architekturę uznać za cenną, a inną nie?
A.T.: Są stworzone wskaźniki, którymi można prowadzić tego typu "pomiary". Jednym z nich jest czas - sprawdza się, jak budynek się starzeje. Architektura realizmu socjalistycznego starzeje się na przykład bardzo dobrze, co pokazuje warszawski MDM. Zabudowa MDM-u ma klasyczne proporcje, jest solidnie wykonana, z dobrych materiałów. Natomiast Solpol starzał się słabo, o funkcjonalności już mówiłyśmy, a do tego materiały, z których go wykonano, nie wytrzymywały próby czasu, m.in. płytki elewacyjne masowo pękały i traciły kolory.
Kolejnymi kryteriami są kwestie stylistyki i jej oryginalność, innowacyjność, m.in. konstrukcji, oraz znaczenie – w sensie symbolicznym – dla czasów, w których oceniany budynek powstał. Na to ostatnie kryterium powoływała się konserwator w piśmie odmawiającym wpisania Solpolu do rejestru zabytków, z czym się nie zgadzam. Solpol był wyjątkowym symbolem lat 90. Nie powinniśmy się go wstydzić, powinniśmy być wręcz dumni z lat 90., choćby z tego, w jaki sposób przeszliśmy transformację ustrojową. Usuwanie tego typu budynków ze względu na wstyd, o czym często można przeczytać i usłyszeć w mediach, jest aberracją.
J.M.: Dyskusja na temat kryteriów oceny architektury toczy się przy okazji tzw. dóbr kultury współczesnej, ujmowanych w studium i miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego. Wytypowane budynki nie są co prawda objęte ochroną prawną, są jednak wyróżnione jako oryginalne albo znaczące dla miasta czy społeczności. Dyskusja dotycząca waloryzacji budynków jest otwarta. Pojawiają się tendencje, żeby jednym z kryteriów były nagrody i opinia społeczna, aby decyzja o tym, czy coś jest cenne, była demokratyczna. Aby nie decydowały wyłącznie czynniki budżetowe lub eksperckie.
PAP: Czy będziemy żałować architektury lat PRL, 90. i z początku XXI w., która została zniszczona?
A.T.: Na pewno! Solpol można było przebudować i rozbudować, dzięki czemu mógłby nadal działać jako dom handlowy.
PAP: Jaki jest pań stosunek do Solpolu?
A.T.: Na początku mi się nie podobał. Uważałam, że nie powinien stanąć w tak prestiżowym miejscu, jakim jest wrocławska ulica Świdnicka, był niefunkcjonalny i bardzo źle się starzał. Nie uświadamiałam sobie, że są ludzie, którzy postrzegają go jako element własnej tożsamości, że reprezentuje ich sentymenty. Zmieniłam stosunek, kiedy zobaczyłam akceptację, a nawet walkę młodych ludzi o to, żeby go zachować. Uznałam, że można go było traktować jako jeden z symboli miasta.
J.M.: Żałuję, że go rozebrano. Natomiast pogodziłam się z tym, że tak funkcjonuje miasto - pewne budynki się pojawiają, inne znikają, to naturalny proces. Czasem tragedia jest potrzebna, żeby obudzić nastroje społeczne. Musimy robić jak najwięcej, aby zapobiegać takim sytuacjom w przyszłości.
PAP: Co o nas mówi dyskusja na temat Solpolu?
J.M.: Wspaniałe jest to, że dyskutujemy o architekturze, to nas rozpala. To świadczy o przywiązaniu do lokalności, co we Wrocławiu nie jest oczywiste, ponieważ miasto ma trudną historię, przez dekady było obce. Ta dyskusja pokazuje też różnice pokoleniowe - co i dla kogo jest ważne. Dzięki temu można spróbować znaleźć kompromis. Wracając do emocji, w samym pojęciu straty zamknięty jest duży ładunek emocjonalny, podobnie jak w całej historii Solpolu.
A.T.: Budowanie społeczeństwa obywatelskiego w Polsce szwankuje, a takie historie jednoczą ludzi i powodują oddolne powstawanie różnych inicjatyw. Nie zawsze nie słucha się obywateli, choć najczęściej tak właśnie jest, mimo powoływania w urzędach miast różnych departamentów partycypacji. Ciągle decydujące zdanie w sprawie zabudowy mają inwestorzy. Jeżeli tego nie zmienimy, nie zrobimy kroku naprzód, nie tylko jeśli chodzi o ochronę architektury współczesnej, ale także o kwestie nowoczesnego i świadomego zagospodarowania miast.
J.M.: Dyskusje są ważne jako część procesu, którego jesteśmy świadkami, tworzenia się ruchów obywatelskich i wzrostu świadomości społeczeństwa.
A.T.: Oby nam się udało ochronić najlepsze przykłady architektury współczesnej!
Rozmawiała Zuzanna Piwek
Agnieszka Tomaszewicz jest architektką, profesorką na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej oraz autorką wielu publikacji, m.in. książek „Wrocławskie wille i osiedla willowe doby historyzmu” i „Wrocławski dom czynszowy. 1808–1918”. Zajmuje się historią i teorią architektury i urbanistyki XIX i XX wieku. Jest zastępczynią redaktorki naczelnej czasopisma naukowego „Architectus” oraz ekspertką Komisji Europejskiej w programie Nowego Europejskiego Bauhausu.
Joanna Majczyk jest architektką, adiunktką na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Bada architekturę XX wieku, jej twórców i twórczynie oraz relacje między architekturą a sztuką i polityką. Jest autorką monografii "Miasta, migracje, modernizmy. Architektura Andrzeja Frydeckiego". Wspólnie z Agnieszką Tomaszewicz pracuje nad książką o wprowadzeniu w latach 30. XX wieku „paragrafu aryjskiego” w Stowarzyszeniu Architektów Polskich (SARP).
Książka "Architektura utracona" ukazała się nakładem wydawnictwa EMG.
Źródło: PAP
