
Długie oczekiwanie na pozwolenie
Dziś załatwianie spraw biurokratycznych nieraz sporo trwa, ale za PRL-u było z tym jeszcze gorzej. Na załatwienie podstawowych dokumentów nieraz czekało się latami, a niekiedy dopiero łapówka sprawiała, że daną sprawą w ogóle się zajmowano. Osoba budująca dom musiała więc mieć sporo cierpliwości – oraz zdrowe nogi do biegania po schodach urzędów.

Płacenie ekipie budowlanej alkoholem
W poprzednim ustroju rzadko bywało tak, że po prostu płaciło się za usługę, a ona była wykonywana. Nieraz jedynym sposobem, żeby coś załatwić, było dogadanie się, czyli pójście wykonawcy na rękę. Popularnym „środkiem płatniczym” był alkohol, którym można było skłonić robotników, żeby zrobili coś ekstra, np. wyładowali przywiezione cegły. Tę „tradycję” gdzieniegdzie spotyka się do dziś.

Budowanie bez ekipy
Kto chciał zbudować dom za PRL-u, musiał nastawić się na to, że przeważającą większość prac wykona sam. Na ekipę mało kogo było stać, dlatego ludzie, chcąc nie chcąc, sami stawali się cieślami, murarzami i elektrykami. Za największych szczęściarzy mogli uważać się ci, którzy mieli w rodzinie wyżej postawionych wojskowych – ci mogli załatwić nie tylko materiały, ale i pomoc żołnierzy przy budowie.

Kwestia termoizolacji prawie nie istniała
Za PRL-u budującym brakowało nie tylko materiałów, ale często i wiedzy. Przykładowo zarówno w budownictwie jedno-, jak i wielorodzinnym nie przywiązywano wielkiej wagi do kwestii termoizolacji. Budynki rzadko miały ocieplenie ścian i stropów, a np. ocieplenia podłóg nie wykonywano w zasadzie wcale. W efekcie takie budynki szybko traciły ciepło i pożerały znacznie więcej opału.